12
Obudził ją dzwonek do
drzwi. Wlokąc się do przedpokoju zerknęła na zegarek, dochodziła dziewiąta
rano.
Spojrzała przez wizjer
i poczuła supeł w gardle. Otwierała zamki chyba przez godzinę, a przynajmniej
tak jej się zdawało.
– Pani Lone? – pisnęła
przez ścisk w krtani. – Proszę wejść, ubiorę się i zaraz… proszę…
Wygrzebała ze sterty ciuchów
leżących na kanapie w salonie podkoszulek i jeansy, pospiesznie ubrała się w
łazience. Przeczesała palcami wilgotne włosy.
Czego ta niewyżyta sucz
tutaj szukała?? Wiadomo czego: winnego. Kurwa! Mogła w ogóle jej nie wpuszczać!
Klepnęła się po twarzy,
w zasadzie sama się spoliczkowała usiłując nadać bladej cerze jakiś normalny koloryt
i przy okazji obudzić się. A tak naprawdę podnieść sobie poziom adrenaliny
przed konfrontacją z matką Morgita.
Rozciągnęła usta w
czymś, co przy dużej dozie dobrej woli można było nazwać uśmiechem i wkroczyła
do salonu dumna jak królowa.
– Napije się pani
czegoś?
– Dobrze wiesz, że nie
przyszłam tutaj, aby się raczyć napitkami! – głos matki Morgita był suchy i
szorstki.
Usiadła w skórzanym
fotelu, krytycznie rozglądając po pokoju, jakby szukała czegoś, o czym mogłaby
się niepochlebnie wypowiedzieć. Nie licząc góry ubrań na kanapie i kilku puszek
po piwie, pomieszczenie było czyste i schludne, niemal ascetyczne. Wszystkie
sprzęty ukryte były za rattanowymi drzwiczkami mebli i tylko ogromne akwarium,
w którym pływały cztery majestatyczne, białe pielęgnice, rozświetlało pokój.
Ciemne zasłony były szczelnie zaciągnięte, nie wpuszczając do środka rozmytego
światła pochmurnego poranka.
– A ja muszę napić się
kawy, więc będzie musiała pani jeszcze chwilę poczekać.
Czego ta kobieta od
niej chciała? Z pewnością przyszła obwiniać ją o wypadek swojego jedynaka,
jakby wciąż nie docierało do niej, że był wystarczająco dorosły, by brać
odpowiedzialność za siebie i swoje czyny. Zamarła nad ekspresem do kawy,
zastanawiając się, która z nich oszukiwała się bardziej: czy ona, traktując
Morgita jak dojrzałego mężczyznę, czy jego matka, wciąż widząca w nim dziecko?
– Słucham, co panią
sprowadza? – Marla usiadła na metalowym hokerze, wyniesionym kiedyś z jakiejś
knajpy, zła, że kobieta zajęła jej ulubione miejsce. Czuła się jak na przesłuchaniu,
choć przecież była u siebie.
– Co za niedorzeczne
pytanie! – Kobieta prychnęła, odsuwając postawioną przed nią filiżankę,
strąciła przy okazji puszkę po piwie, która z brzękiem potoczyła się po
parkiecie. – Mój syn jest sparaliżowany! I to przez ciebie!
Brwi Marli zbiegły się
na czole, zacisnęła zęby i postawiła swój kubek na stole, z trudem
powstrzymując się przed ciśnięciem nim w kobietę.
– Nie ma pani prawa
przychodzić tutaj i obarczać mnie winą za wypadek Morgi… Matta! – syknęła. – Co
pani sobie w ogóle wyobraża? Nie będę brać odpowiedzialności za to, co się
stało!
– Podobno Matti był u
ciebie dzisiejszej nocy…
– Może i był, co to ma
do rzeczy?
– Co tu się stało? Coś,
co tutaj zaszło, sprawiło, że mój syn niedługo potem leżał wgnieciony własnym
motocyklem pod ciężarówkę!
– To, co wydarzyło się
między nami, to nasza sprawa…
– Wasza sprawa? – Kobieta
uniosła się z fotela. – Wasza? Mówisz o moim dziecku! Jestem jego matką!
– Matką? A wiedziała
pani, że pije i ćpa? Że zalicza coraz to nowe panienki i leje się w barach z
kim popadnie? Myślała pani, że gdzie siedzi nocami? W kościele?
Zapędziła się,
powiedziała zdecydowanie za dużo, ale z trudem powstrzymała się przed
chlapnięciem jeszcze kilku rewelacji, którymi Święci Chłopcy tak ochoczo się
przechwalali.
Przez twarz kobiety
przebiegł lekki grymas, potem całkowicie zbladła i opadła na fotel.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Dlaczego matka o wszystkim dowiaduje się ostatnia…?
– A dlaczego miałam
cokolwiek pani mówić? Mor… Matt mi ufał, wiedział, że nie będę trąbić na prawo
i lewo o tym, czym się zajmuje.
– Zajmuje? Dziewczyno,
czy ty słyszysz, co mówisz? Powinien kończyć szkołę, a tymczasem włóczył się po
nocach i… i…
Marla odetchnęła
głęboko. Matka Morgita miała rację. Nie zrobiła nic, żeby odwieść go od takiego
życie, nic, żeby odwieść od niego Hazelę i Vincenta.
– A Vincent i Hector? –
kobieta mówiła ciszej.
– To samo, może pani
zapytać kogokolwiek, ich wyczyny są znane w całym mieście.
Łzy potoczyły się
starannie umalowanej twarzy pani Lone. Pani Lone, z domu Birskiej, po pierwszym
mężu Dubois. Morgit musiał mieć przesrane w przedszkolu, gdy sepleniące
dzieciaki usiłowały wymówić "Matthieus Dubois", w podstawówce już
podobno spuszczał łomot każdemu, kto podśmiechiwał się z jego nazwiska.
Kobieta drżącą ręką sięgnęła po filiżankę i
upiła łyk kawy.
– Mogłaś nie pozwolić
mu prowadzić w takim stanie…
– A co niby miałam
zrobić? Przywiązać go do kaloryfera? Nie wiem, gdzie był i co robił po…
rozmowie ze mną. Wypadek zdarzył się kilka godzin później.
– Wiedziałaś, że Matti
brał narkotyki…?
– Wiedziałam. – Marla
odstawiła pusty kubek. Potrzebowała więcej kawy, więcej kawy, jeśli miała to
przetrzymać, z drugiej jednak strony była już wystarczająco roztrzęsiona. –
Wiedziałam i nieraz brałam je z nim. Nie wierzę, że pani tego nie zauważyła!
Kobieta milczała,
patrząc na czubki swoich drogich, markowych butów. Jej syn walczył o życie, a
ona miała czas na to, by dobrać szpilki do torebki.
– Nigdy się pani nie
zastanawiała, dlaczego to robił? – Marla postanowiła wykorzystać chwilę jej
słabości, oddać jej część brzemienia, która dotychczas sama dźwigała. – Nie
pytałam go o sytuację w domu, nie oceniałam tego, co robił i mówił, nie
odrzuciłam go, tylko zaakceptowałam takim, jakim był! – W jej oczach stanęły
niechciane łzy. – Wydawało się pani, że jest przykładnym synkiem, uroczym,
ślicznym, młodym chłopcem, służącym do mszy… Był bardzo dobrym aktorem. Nigdy
się pani nie zastanawiała nad tym, skąd, do cholery, wziął tego Harleya!? Przez
ostatnie pół roku byłam dla niego matką, choć wcale tego nie chciałam!
– Jak śmiesz?! – Kobieta
wstała.
– Prawda boli, tak?
Pomagałam mu, jak umiałam, podczas gdy pani nie dostrzegała jego problemów!
– Jakich problemów?
Matti miał wszystko!
– Wszystko, oprócz
matki!
Tego Marla się nie
spodziewała.
Kobieta rzuciła się na
nią, rozczapierzając uzbrojone tipsami palce. Marla wstała gwałtownie,
przewracając hoker i plecami uderzyła w czyjąś pierś.
– Dosyć tego! – Lizard
odsunął ją na bok i złapał za nadgarstek rozszalałą matkę Morgita.
– Nie potrafiłaś być
dla niego matką i teraz mnie obwiniasz za swoje błędy wychowawcze! – Marla
czuła, że coś w niej pęka. – Mogłam omotać go, wykorzystując jego młodość i
naiwność, ale nie zrobiłam tego z durnej troski, której ty nigdy dla niego nie
miałaś!
Pani Lone bezskutecznie
próbowała wyszarpnąć dłoń z uścisku Lizarda, który wolną ręką przytrzymywał
miotającą się coraz gwałtowniej Marlę. Powstrzymywał je przed skoczeniem na
siebie jak dwie zdziczałe kocice.
– Ty gówniaro! –
zapiszczała kobieta. – Jak śmiesz?!
Lizard pchnął
dziewczynę na kanapę.
– Marla, zamknij się! –
wrzasnął. – Pani Lone, nikt tutaj nie będzie rozliczał nikogo z niczego! – Popychał
ją w stronę drzwi, szarpała się, ale był o wiele wyższy i silniejszy,
zdeterminowany. Przypominało to przepychankę ojca z niesforną nastolatką. –
Proszę iść do domu, wyspać się, Matt niedługo się obudzi, będzie mu pani
potrzebna.
Kobieta zdążyła jeszcze
wrzasnąć przez ramię:
– I nie waż się pokazywać w szpitalu!
Trzask drzwi.
Marla podniosła się z
kanapy.
– Cholerna suka! –
krzyknęła w przestrzeń.
– Zamknij się, Marla,
bo cię trzasnę! – Lizard opadł na fotel. – To jego matka, do cholery, jeśli
ktoś tu jest ofiarą, to ona i on, ale na pewno nie ty, więc po prostu się
zamknij!
– I ty też jesteś po
jej stronie? – w głosie Marli zabrzmiało rozczarowanie.
– Nie jestem po
niczyjej stronie. Ale to jest rodzinna tragedia, więc daj sobie na wstrzymanie
i przestań się rzucać. To jest jej jedyny syn, jak myślisz, jak zachowałabyś
się na jej miejscu?
Lizard był zdecydowanie
zbyt racjonalny i zbyt opanowany. Wiedział, kiedy wylać jej na głowę kubeł
zimnej wody i to doprowadzało ją do szału, bo zawsze miał nad nią przewagę.
Kiedy pojawi się coś nowego?
OdpowiedzUsuńNowy rozdział czy zupełnie nowy tekst?
OdpowiedzUsuń