4
Coś mówiła.
Ja jednakże nic nie słyszałem.
Patrzyłem na jej twarz i przez bardzo długą chwilę zastanawiałem
się, co było z nią nie w porządku…? Coś było cholernie nie tak, ale nie
potrafiłem określić co, ponieważ gestykulowała wściekle, pokrzykując,
potrząsała tańczącymi na wietrze włosami, a ja patrzyłem na ten spektakl jak
zahipnotyzowany, jakbym po raz pierwszy w życiu zobaczył drugiego człowieka.
Jakbym po raz pierwszy w życiu zobaczył kobietę.
Można powiedzieć, że w istocie tak było. Oczywiście, ciągle
otaczali mnie jacyś ludzie, ale ja zupełnie nie zwracałem na nich uwagi. Zapamiętywałem
tembr głosu, treść wygłaszanych do mnie słów, ale gdybym miał opisać
któregokolwiek ze swoich rozmówców, miałbym z tym ogromny problem. Zapamiętałem
oczywiście, jak nazywało się to zaburzenie: prozopagnozja. Dla mnie wszystkie
twarze wyglądały jednakowo, albo raczej równie dobrze mogłoby w ogóle ich nie
być.
Tymczasem w tamtej właśnie chwili mój umysł zaczął rozpoznawać i
zapamiętywać każdy najdrobniejszy szczegół jej oblicza: wywinięte w górę,
złotawe rzęsy (oczywiście, że się nie umalowała, w końcu wybrała się na poranną
przejażdżkę motocyklem, po co miałaby się malować?), deseń bladożółtych piegów
na nosie, ostry podbródek, który drżał, gdy wygłaszała swoją tyradę.
I oczy.
To było to.
Wyglądała jak pieprzony husky: jej lewe oko było
bladoniebieskie, prawe – orzechowe. Próbowałem uchwycić jej spojrzenie, ale
patrzyła na przemian przeze mnie i ponad moją głową, miałem wrażenie, że było
jej wszystko jedno, czy w ogóle jej słuchałem.
Nie oczekiwała przecież, że w ogóle się do niej odezwę.
– Przepraszam… – rzekła w końcu, spoglądając mi prosto w oczy. –
Ty… pan w ogóle się nie odzywa, nie wiem, dlaczego oczekuję, że odpowie pan coś
na słowotok wariatki, która przed momentem nieomal rozjechała pana na ulicy.
Nieomal… jakie piękne słowo! Chyba nigdy wcześniej nie słyszałem
go wypowiedzianego na głos!
Zamilkła, a ja przeniosłem wzrok na jej blade usta i głośno
przełknąłem ślinę.
Jej dolna warga zbiegała w dół, jakby ktoś pociągał ją w dół za
niewidzialną nitkę. Nie zauważyłem tego, gdy gadała jak nakręcona. Coś we mnie drgnęło,
po plecach przepełzł lodowaty dreszcz gdy uświadomiłem sobie, że musiał to być
mechaniczny uraz, jakieś cięcie sprzed lat.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie byłem w stanie wykrztusić ze
ściśniętego mieszaniną podekscytowania i jakiegoś nagłego lęku gardła ani
słowa.
Zauważyła mój nachalny wzrok i pospiesznie nałożyła kask,
opuszczając szybkę.
– Jeszcze raz przepraszam. – Dobiegło do mnie jak ze studni. – Ale proszę być bardziej uważnym. Nie tylko ja
liczę na to, że znajdzie się pan w gronie laureatów. Nie mam oczywiście
złudzeń, że wygra pan ten konkurs, niemniej jednak życzę powodzenia.
Silnik zawył, tylna opona zabuksowała i maszyna rozmyła się w
krwistoczerwoną smugę, unosząc ją ze sobą, a ja zostałem na środku jezdni jak
jakiś idiota, próbując wykrztusić z siebie choć słowo. Musiałem wyglądać jak
wyciągnięta z wody ryba.
Wszedłem na chodnik, po czym przysiadłem na krawężniku, ukrywając
twarz w dłoniach. Była tak blisko, a ja po prostu pozwoliłem jej odjechać!
Zjawiła się jak jakiś Aniołek Piekieł, odziana w skórę od stóp do głów, zamachała
grzywą włosów, opieprzyła mnie chropawym, niskim głosem, po czym zniknęła, a ja
miałem wrażenie, że zabrała ze sobą moją duszę, tę samą, w której istnienie tak
szczerze wątpiłem, że powiozła ją do piekła.
Świat znowu rozmył się w pozbawioną konturów plamę, stał
kłębowiskiem dźwięków, które sprawiały mi nieomal fizyczny ból.
Nieomal…
Wróciłem do mieszkania i zasiadłem do fortepianu, ale miałem
wrażenie, że moje dłonie są zrobione z drewna. Dotykałem klawiszy, próbując
uchwycić w melodii jej twarz, opisać ją dźwiękami, ale nie byłem w stanie tego
zrobić. Przez mój umysł jak slajdy przemykały obrazy jej napiętego od emocji czoła,
niesamowite oczy, jakby wyjęte z dwóch różnych głów, zdeformowane usta, które
przez swoją niedoskonałość wydawały się szczególnie interesujące i ponętne. Nie
potrafiłem przegnać z umysłu obrazu jej twarzy, jedynej, poza własną, która
stałą się dla mnie wyraźna, która przynależała do konkretnej osoby: do kobiety
z moich snów.
Wysłałem do profesora wiadomość, że źle się czuję i nie będę
tego dnia grał.
Zasłoniłem szczelnie okna i zasiadłem do instrumentu, zdecydowany
grać tak długo, aż muzyka zagłuszy wszystko inne, przepędzi z mojej głowy obraz
jej twarzy. Nie miała złudzeń co do mojej wygranej? No to zamierzałem jej
pokazać, na co mnie stać!
Czy istniał jakikolwiek sposób na to, żeby ją odnaleźć…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz